Byliśmy, obejrzeliśmy, jesteśmy zadowoleni. Tyle tytułem wstępu. Widzieliśmy trzy filmy. Jeden po drugim. Dawka pozytywnej energii, którą otrzymaliśmy w sobotni wieczór 27.10. 2012 wystarczy na długo.
Kino Muza, Poznań, 15:00. "Wtajemniczeni".
Dwa filmy podczas jednego seansu. Pierwszy był kilkunastominutowym dokumentem pokazującym dość chaotycznie co działo się podczas polskiej edycji "Cook it raw". Objazd po lokalnych wytwórcach z Suwalszczyzny, zbieranie ziół, polowanie na kaczki, kilka pozytywnych wrażeń na temat polskiej wsi wielkich szefów kuchni i dziennikarzy im towarzyszących... Niestety nie dowiadujemy się tego co najciekawsze. Przynajmniej z naszego punktu widzenia. Mianowicie jakie dania powstały pod nożami szefów kuchni na pożegnalnej kolacji, która jest sednem całego projektu. Jak wykorzystali lokalne produkty? Jakie były wrażenia zaproszonych gości? Czy są gdzieś przepisy? Pozostał lekki niedosyt. Szkoda, że nie zostaliśmy wtajemniczeni.
Przekonajcie się sami: http://vimeo.com/51508392
Przekonajcie się sami: http://vimeo.com/51508392
Dużo ciekawszy w formie i treści był drugi film, reżysera Macieja Kowalczuka. Zrealizowany także podczas Cook it raw, który odbywał się w tym roku w Jacznie. Świetne kadry i mądra narracja. A wszystko wokół społecznej odpowiedzialności za podtrzymywanie tradycyjnych metod wytwarzania żywności. W filmie przeplatają się pozornie odległe dwa światy. Wielkich szefów kuchni i zwykłych ludzi utrzymujących się z pracy własnych rąk. Co ich łączy? Wiara w tradycję i najprostsze wartości takie jak szacunek do drugiego człowieka. Jedni zależni od drugich. Bo nie ma dobrej kuchni i wielkich kreacji szefów najlepszych restauracji bez dobrych produktów. I odwrotnie. Lokalni wytwórcy nie przetrwają w walce z wielkimi koncernami spożywczymi jeśli jedynym kryterium wyboru produktów przez restauratorów i konsumentów będzie cena. Praca, w której najważniejsze są ręce i serce musi kosztować więcej. Pytanie czy Polacy i ich kieszenie są na to gotowi? Wydaje się, że może być z tym problem. Niemniej, film świetny.
Tradycja food film fest - poczęstunek przed seansami. Tutaj sękacz od pani Teresy z Sulwalszczyzny. |
Kino Muza, Poznań, 17:00
Można by pomyśleć, że "Najlepszy kucharz świata" to taka naiwna, oczywista historia o spełnieniu marzeń, z oczywistym zakończeniem. Jeśli jednak weźmiemy pod uwagę, że Rasmus Kofoed 8 lat życia poświęcił realizacji marzenia jakim była wygrana w prestiżowym konkursie kulinarnym Bocuse d'Or, zdobywając w międzyczasie brązową i srebrną statuetk,ę i że przez dwa lata doskonalił swoje dania konkursowe, jakoś nie potrafię myśleć, że ta historia jest prosta i oczywista. Konkurs, jak sam mówi, stał się dla niego obsesją. Wszystko zaplanowane w najmniejszym szczególe, co do sekundy (dosłownie) wyliczony czas na przygotowanie dwóch dań dla 12 osobowego jury i myśl o tym, że ostatnie dwa konkursy wygrywali Norwedzy i Francuzi. Emocje, które utrzymują się przez 5 godzin 35 minut, które miał jego zespół (on i pomocnik) na przygotowanie tych dań, powodują, że czuje się jakby był pijany, choć nie wypił ani kropli alkoholu. I tu pojawia się magia dokumentu. Bo tylko w dokumencie prawdziwe jest napięcie, które mi się udzieliło, podczas wyczytywania zwycięzców konkursu w 2011 roku w Lyonie. A przecież wiedziałam, że wygrał.
"Ostatni walc w El Bulli" to jednocześnie ostatni film, który zobaczyliśmy w ramach food film fest. To rzecz o ostatnich dniach restauracji, która pięciokrotnie zdobyła tytuł najlepszej na świecie, i która była początkiem zawodowej kariery dla wielu cenionych w świecie szefów kuchni. Z jednej strony film smutny, bo przecież zamknięcie restauracji po 50-ciu latach działalności powinno wywoływać nostalgię, a z drugiej bardzo optymistyczny. Głównym bohaterem tej opowieści jest Ferran Adria -osobowość świata gastronomii, który przekonuje na każdym kroku, że to najpiękniejszy dzień w jego życiu. Nie zamyka el Bulli,bo skończyły mu się pomysły na restaurację, bo interes nie idzie, czy po prostu przestało mu się chcieć. Zamyka, bo jest człowiekiem dojrzałym do swojego sukcesu i chce postawić krok dalej, a jednocześnie trochę zwolnić, by mieć czas dla siebie i rodziny. Bo El Bulli przekształci w fundację, pozostawi po sobie ślad, przekaże dorobek kolejnym pokoleniom. Przed filmem miałam wrażenie, że uroczysta kolacja składająca się z 49 dań i przygotowywana przez najlepszych szefów kuchni, których zaprosił w tym celu Ferran Adria będzie ekskluzywnym przyjęciem z pięknymi sukniami i drogimi samochodami. Nic z tych rzeczy. Rodzinna, przyjazna atmosfera, żadnego przepychu. Autentyczność i serdeczność, wzajemny szacunek. Taka wyczuwalna radość z bycia razem. Poza tym, oczywiście kuchnia na najwyższym poziomie. I duże nazwiska ze świata gastronomii: Ferran Adrià, René Redzepi (Noma), Andoni Luis Aduriz (Mugaritz), Grand Achatz (Alinea), Massimo Bottura (Osteria Francescana) i José Andrés (Think Food Group).
30 lipca 2011 - Pamiątkowe zdjęcie z ostatniego dnia El Bulli. via: elbulli.com |
Był jeszcze jeden ważny motyw w tym filmie. Dania serwowane w El Bulli były numerowane. Wypadło, że ostatnie danie, które zakończy historię restauracji będzie miało numer 1846. Okazało się, że to data urodzin Georgesa Augusta Escoffiera, który stworzył deser Melba - Peche Melba. Nie mogło być zatem inaczej. Ostatnim daniem zaserwowanym w ElBulli była właśnie Melba. Na przykładzie opracowywania ostatecznej wizji deseru mogliśmy zobaczyć jak wyglądał proces twórczy w El Bulli. Do propozycji przedstawionej przez Adrię każda jedna osoba uczestnicząca w naradzie miała swobodę wprowadzania modyfikacji. A osób było ponad 20. I on naprawdę ich słuchał. A nie jest to oczywista relacja na linii szef-pracownicy. Co tu dużo mówić - klasa, po prostu.
W filmie oczywiście pojawiło się sporo historii związanych z przeszłością El Bulli, ale o tym można by książkę napisać. Jeśli ktoś ma ochotę, zachęcam do obejrzenia filmu, który pokazuje obecny projekt Ferrana - bullipedię. http://www.youtube.com/watch?v=IuZrrSoRh7k&feature=youtu.be&noredirect=1.
Jednocześnie jeśli będziecie mieli możliwość obejrzenia wyżej opisanych filmów w Canal+ to serdecznie zachęcamy do śledzenia programu kuchnia+, bo warto. My będziemy polować na te, których nie widzieliśmy podczas festiwalu. Bo oczywiście, filmów w ramach festiwalu było więcej. Domyślamy się także, że slowfoodowe śniadanie i kolacja filmowa w wykonaniu Jakubiaka były ciekawym przeżyciem, nie wypowiadamy się jednak, bo nie byliśmy. Może w przyszłym roku. Czekamy zatem na 5.edycję.