sobota, 15 grudnia 2012

Śniadanie na mieście. #2 po warszawsku.

Dzieli nas mniej więcej 300 km. To nie tak wiele. Dzięki autostradzie czas przejazdu skrócił się bardzo. My niby na zachodzie, a oni na wschodzie... No, ale oni to stolica. Warszawa. I tam śniadania na mieście to norma. A lokali, które w śniadaniach się specjalizują jest od wyboru do koloru. Nowy, wielkomiejski styl życia. Jedzenie w kapciach przed telewizorem jest passe! No i śniadanie można zjeść przez cały dzień :)

Jak wyglądają śniadaniownie? Trochę po francusku, a trochę po skandynawsku. Po francusku, bo pieczywo odgrywa pierwsze skrzypce i widoczne jest od progu każdego lokalu, a po skandynawsku z uwagi na wystrój. Niezobowiązujący luz, 3 kolory przewodnie: biały, czarny i szary, no i drewno. Socjalny stół na środku to podstawa. W Poznaniu taki stół, przy którym siedzi się z "obcymi" widziałam tylko w Werandzie w Starym Browarze. I wszystkie stoliki były zajęte, a "socjal"  świecił pustkami. W Warszawie nie mają takich lęków. Albo się oswoili. Tzn. przyzwyczaili.

Będąc w stolicy i mając do dyspozycji cały dzień na kulinarne szaleństwa, zdecydowaliśmy się zobaczyć jak to jest z tymi śniadaniami. Problemem okazało się wybranie lokalu. Bo jest ich sporo, a przecież śniadanie da się zjeść tylko jedno. Mieliśmy kilka typów, ale ostatecznie zdecydowaliśmy się na Charlotte Chleb&Wino na Placu Zbawiciela. Bo są prekursorami, a w zasadzie prekursorkami (właścicielkami są trzy dziewczyny). Były pierwsze, więc chcieliśmy mieć punkt odniesienia. I nie zraziliśmy się legendą o słynnej swego czasu bułce tartej Charlotte sprzedawanej w cenie 7 pln :)


Na miejscu byliśmy ok 9.30, a tam już spory tłumek spragnionych kawy i świeżego pieczywa. Odruchowo chcieliśmy usiąść przy oddzielnym stoliku, ale wszystkie były zajęte. W sumie to dobrze.  Zajęliśmy ostatnie 4 miejsca przy "socjalu". Oczywiście nikt z naszych nowych "znajomych" nie zwrócił na nas uwagi. A my tak, bo ewidentnie naszymi sąsiadami była para młodych ludzi na randce! Jaki to super pomysł, prawda? Śniadaniowa randka. Tak czy inaczej spróbowaliśmy skupić się na menu i coś zamówić. Co nie było takie proste z uwagi na dość głośną muzykę i szalone możliwości wyboru. Od zestawów pieczywo + jajka lub pieczywo + dżemy, przez Croque Madame, Croque Monsieur, po różne kanapki czy słodkie bułeczki na mniejszy apetyt. Dodać należy, że pieczywo podawane w Charlotte pochodzi z ich własnej piekarni, którą kątem oka możemy obserwować siedząc przy stolikach. O codzienne wypieki dba od 5 rana Pan Andrzej, który tylko raz w swojej karierze zaspał i pieczywa nie było. Po zeszłorocznym Beaujolais Nouveau;) 


Wracając jednak do naszego śniadania. Byliśmy w czwórkę, więc nasze zamówienie mogło być zróżnicowane i pojawiło się w nim: Croque Madame, Croque Monsieur, zestaw pieczywa + czekolada + dżem i  kanapka z łososiem. I kawa oczywiście. Wszystko bardzo dobre, łamane na pyszne. Pieczywo pierwsza klasa. Dżem i czekolada, też lokalnego wyrobu - świetne. Obsługa sprawna i uczynna. Opinie na temat wspólnego siedzenia przy jednym stole z nieznajomymi - podzielone. Z mojej perspektywy pozytywne. Jedynym minusem była zbyt głośna muzyka, choć może to pozwala nie zwracać uwagi na innych. Całość rozpatrujemy trochę w kategoriach eksperymentu i przeżycia. Bo mimo wszystko miejsce jest dość specyficzne. Tłoczno, gwarno, trochę jak na imprezie, a my jakoś nieprzyzwyczajeni. W szczególności od samego rana, kiedy się jeszcze dzień nie zaczął. Ale ogólne wrażenia bardzo pozytywne. Plus za krzesełka dla dzieci.


Po wyjściu z Charlotte nie dawały nam spokoju myśli o innych lokalach śniadaniowych, więc zdecydowaliśmy się na mały spacer. Odwiedziliśmy jeszcze SAM i By The Way na Powiślu i Petite Apetite na Nowym Świecie. Testowanie menu pozostawiliśmy sobie na następny raz.

       A teraz czekamy na śniadaniownię w Poznaniu. Myślicie, że nasze miasto jest na to gotowe?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz