Platinum Restaurant na ul.
Reymonta 19 to jedna z tych restauracji w Poznaniu, którą wciąż można nazwać
nieodkrytymi. Lokal doceniali już nie raz najbardziej surowi sędziowie smaku w
Polsce. Jego Chefowie to wybitni artyści kulinarni, którzy już trzykrotnie
zdobywali Kulinarny Puchar Polski. Dominik Brodziak – szef kuchni Platinum, dbający
o to żeby karta lokalu reprezentowała najwyższy poziom i zaskakiwała kreacjami –
i tym razem dał nam powód do kulinarnego uniesienia. Poznaniacy jednak często
obawiają się wygórowanych cen i formalnej atmosfery w tego typu lokalach.
Wizyta w Platinum może więc być miłym zaskoczeniem, gdyż ceny w lokalu są umiarkowane
– w przeciwieństwie do wrażeń smakowych, które sięgają zenitu.
Charakterystycznym i niezwykle
miłym akcentem jest poczęstunek jaki gościom Platinum serwuje się zwyczajowo
przy składaniu zamówienia (przynajmniej dwudaniowego) – Amuse-Bouche. Można by
określić tą pozycją mianem „czekadełka” , ale mamy wrażenie, że nazwa ta nie
oddaje finezji i polotu tego mikrodania, które otrzymujemy gratisowo czekając
na nadejście prawdziwych dań w restauracji. W Platinum Amuse-Bouche (od
francuskiego zabawić buzię) każdorazowo jest niespodzianką. Zwyczajowo to mini
danie w akompaniamencie świeżego soku warzywnego. Tym razem powitała nas wariacja nt.
poznańskiej klasyki, czyli pyry z gzikiem. Z tą różnicą, że ziemniaczek był
wybornie grillowany, a do tego podano także chips ziemniaczany, masło ziołowe i
jadalną ziemię… no i oczywiście gzik (czyli twaróg). Do tej klasycznej
kompozycji bardzo dobrym dodatkiem był świeży sok marchwiowy o słodkawym smaku.
Ponieważ uwielbiamy ryby i owoce
morza spróbowaliśmy dwóch dań głównych właśnie z tymi składnikami. Rybną
pozycję stanowił smażony filet z halibuta, ratatouille z tymiankiem i masłem
czosnkowym. Owoce morza komponowały się natomiast w daniu z krewetkami i małżami
Świętego Jakuba z puree z pietruszki, kurkami i mikro ziołami. Interesujący
wybór – sami przyznajcie. Przedtem jednak skusiliśmy się na przystawkę
stanowiącą wariację nt. pasztetu drobiowego, czyli mus z wątróbek drobiowych w
brandy. Nie mogliśmy sobie tego odmówić. Pamiętamy jeszcze danie Tomka
Trąbskiego z czasów kiedy szefował w BlowUp Hall 5050 i wiemy, że dobry Szef
może z musu z wątróbek i brandy wyczarować odlotowy smak. W tym wypadku również
się nie pomyliliśmy. Wybór był trafiony. Mus wyjątkowo delikatny, z nutą
słodkości i wytrawnej goryczki zarazem. Do tego żurawinowa panierka wnosząca w
kompozycję smaku odrobinę kwaskowości.
Danie bardzo ciekawe i niewątpliwie warte swojej ceny. Jeśli ktoś
odwiedza restaurację z mniejszym apetytem może spokojnie pozostać przy tej
przystawce i zupie.
Jeśli jednak, tak jak i my,
wybieracie się na połów smaków mórz i oceanów to najlepsze jeszcze przed Wami.
Rozpocznijmy od halibuta, wręcz rozpływającego się w ustach. Ryba ta jest dość
tłusta i może swoim kalibrem odstraszyć damską część towarzystwa. Nie od Szefa
Dominika Brodziaka. Nasza ryba była soczysta, ale idealnie zbalansowana dzięki
lekkiemu warzywnemu bukietowi ratatouille. Do tego tymianek i masło czosnkowe
dodały ziołowego spinu tej potrawie. Dzięki temu powstała kompozycja bogata i
dobrze wyważona. Delikatne orzeszki ziemniaczane z kolei wprowadziły ciekawą,
chrupiącą teksturę, którą po maślanej rybie mogło zabawiać się podniebienie.
Krewetki i małże Św. Jakuba
wydawały nam się połączeniem lekko zbytecznym,
przyznamy też szczerze, że obawialiśmy się połączenia owoców morza z
grzybami i puree z korzenia pietruszki. No ale, jeśli ktoś wygrywa od
kilkunastu lat w najtrudniejszych konkursach kulinarnych to chyba można mu
odrobinę zaufać. Po pierwszym kęsie tego dania przekonaliśmy się po raz
kolejny, że oczywiście tak. Kreacja Szefa Brodziaka była fantastyczna.
Pietruszka ze swoim lekko korzennym smakiem
była świetną bazą do mięsistych krewetek i małży. Pomidorki koktajlowe
dawały lekko odpocząć wytężonym na smakowaniu morskich delicji z grilla kubkom
smakowym, kurki podkręcały smak i zachęcały do dalszych ruchów na talerzu.
W sumie wizyta była dla nas
wspomnieniem letnich smaków (owoce morza i ryby), idealną terapią smakową na
zimowe, krótkie dni.
Portfel nie ucierpiał na niej
strasznie gdyż na same dania wydaliśmy w sumie 141 PLN. Zważywszy na
wspomnienia smakowe i wielkość porcji dań głównych stanowczo było warto.
Starter - Mus z wątróbek drobiowych z brandy, konfitura z suszonych
śliwek, marynowana dynia – 28 pln
Danie - Krewetki i małże Świętego Jakuba, puree z pietruszki,
kurki, mikro zioła – 44 pln
Danie - Smażony filet z
halibuta, ratatouille z tymiankiem, masło czosnkowe – 69 pln
Amuse bouche - pyra z gzikiem,
jadalna ziemia, warzywny chips, grillowany ziemniak, masło ziołowe – 0 pln
Woda stołowa - 0 pln
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz